poniedziałek, 22 stycznia 2018

∞Rozdział V∞

Otworzyłam szeroko oczy patrząc na nią zaskoczona.
- Że niby co? Ja nigdzie się nie wybieram! - odparłam podniesionym głosem.
Próbowałam odciągnąć Evę od swojej szafy, chwytając ją w talii i przeciągając w przeciwnym kierunku, ale ona była nieustępliwa. Jedną dłonią chwyciła się brzegu garderoby nie mając najmniejszego zamiaru się stąd ruszyć. Drugą zaś bez przerwy czegoś szukała wśród moich ubrań.
- Gdzieś mam to co myślisz. Jedziesz i tyle. Mam już kupione bilety.
- Dlaczego tego ze mną nie uzgodniłaś, co?
Postanowiłam ją w końcu puścić, bo wiem, że tak łatwo nie odpuści. I tak zrobi jak zechce.
- Bo wiedziałam jak zareagujesz. - Przeglądała ciuchy, co jakiś czas wyrzucając jakąś bluzkę lub spodnie na podłogę.
- Że niby jak? - zapytałam zakładając ręce na piersi.
Przyjaciółka w końcu wyjrzała z szafy i rzuciła na mnie okiem. Zlustrowała mnie od stóp aż do głowy, a na koniec spojrzałam mi w oczy.
-Właśnie tak jak teraz. - Po czym znowu zajęła się moimi ubraniami.
- Dobra, może i masz rację. - Dla odmiany położyłam ręce na biodrach.- A tak właściwie, to czego ty tam szukasz?
Byłam tego bardzo ciekawa, bo zazwyczaj do mojej odzieży się nie zbliża. Nie noszę żadnych eleganckich ubrań, więc żadnych nie posiadam. O sukience czy spódniczce może zapomnieć. Kiedyś miałam kilka, ale wszystkie włożyłam do pudełka i wyniosłam na strych, bo tylko zaśmiecały mi szafę. Bo po co mi takie rzeczy, skoro i tak nigdzie nie wychodzę. Moja garderoba ogranicza się do jeansów, koszulek z długim i krótkim rękawem, bluz i dresów. Przeważa u mnie styl wygodny, bo najważniejsze, abym ja się dobrze czuła. Po co mam się stroić jak i tak nikt na mnie nie patrzy.
Eva znowu wyjrzała z głębi mebla i spojrzała na mnie z litością w oczach.
- No chyba nie chcesz iść w piżamie na zawody. Po tobie już wszystkiego można się spodziewać, ale to już byłaby lekka przesadza, nie sądzisz?
- Ile razy mam ci powtarzać, że ja nigdzie nie jadę?
- A ja ile razy mam mówić, że mam to gdzieś? - Po tych słowach po raz kolejny zaczęłam wyrzucać kolejne ciuchy na podłogę.
Zapadła chwilowa cisza. Podeszłam do górki ubrań, która tworzyła się po tornadzie zwanym Evą. Może i nie mam jakiegoś idealnego porządku w pokoju, ale to jest już przesada. Kto normalny tak się zachowuje.
- Ale ty to sprzątasz - zwróciła się do przyjaciółki.
Ona odwróciła się ożywiona.
- Czyli się zgadzasz?
Westchnęłam.
- Powiedziałam tylko, że ty będziesz sprzątała. W końcu to ty zrobiłaś ten bałagan.
- Jeśli ze mną pojedziesz, cały pokój ci wyczyszczę. Od podłogi po sufit.
Nie powiem, to było kuszące. W sumie przydałyby się takie generalne porządki, ale z drugiej strony wiem, że ona na pewno by tego nie zrobiła. Chce tylko przekonać mnie do wyjazdu.
- Chociaż w sumie mam dużo czasu i mogę sama posprzątać. - Odwróciłam się na pięcie i skierowałam się w stronę łóżka.
- Dlaczego ty jesteś taka uparta? Zrób coś w końcu ze swoim życiem. - Moja ulubiona czarna bluza wylądowała obok innych rzeczy na parkiecie.
- Właśnie to robię, a tobie nic do tego. - Usiadłam na miękkiej pościeli, gdy nagle w moim kierunku poleciała szara koszulka z narysowanym na niej kotem.
- Wiesz co? Powiem ci coś. - Przyjaciółka właśnie weszła w fazę: "Teraz jestem szczera i ci wszystko wygarnę". Stanęła obok otworzonych drzwi do garderoby i przestała cokolwiek robić, więc pewnie to co powie będzie bardzo ważne. I coś czuję, że może mnie to psychicznie zaboleć. - Minął już rok, a ty bez przerwy myślisz o Alexie. Łazisz do niego do szpitala i do niego gadasz. Przecież to nienormalne! - Eva zaczęła wymachiwać rękoma, aby bardziej zobrazować moją nienormalność. - Powiem ci to prosto z mostu, bo nie mogę na to wszystko patrzeć, a przede wszystkim na to, jak się z tym męczysz. Ja wiem, że ty o tym wiesz, ale nie chcesz tej myśli do siebie dopuścić. A więc... Alex już się nie obudzi. On umrze!
Poczułam ból w piersi. Chciałabym jej zaprzeczyć i też się wydrzeć, że jest stuknięta, ale nie mogłam. Ona ma rację. Każdego dnia czekam tylko, aż ktoś zadzwoni ze szpitala z wiadomością, że nie żyje.
- Chcę ci pomóc - powiedziała już łagodniejszym tonem. - Nawet nie wiesz jaką mam nadzieję na to, że nareszcie wyjdziesz do ludzi i zaczniesz żyć tak jak dawniej. Dlatego zabieram cię na wycieczkę. Nie musisz się niczym przejmować. Mam bilety na zawody jak i na pociąg. Będzie tam pewnie spory tłum, ale obiecuję, że bez przerwy z tobą będę. Przysięgam ci tu i teraz, że jeśli ci się nie spodoba już nigdy nie będę cię wyciągać na żadne wspólne wyprawy. Co ty na to?
Zapadła chwilowa cisza. Muszę to wszystko przemyśleć. Czym dłużej jej słucham tym bardziej rozum mi podpowiada, że ona ma najświętszą rację. Wiem też, że Alex nie chciałby abym zamykała się w pokoju.
Westchnęłam zrezygnowana.
- Dobra, niech ci będzie.
Tak głośnego pisku, jaki wydała z siebie Eva jeszcze w życiu nie słyszałam. Aż musiałam sobie zakryć uszy dłońmi. Nawet jeśli chciałabym coś jeszcze dodać i tak nie mogłabym ją przekrzyczeć.
- O mój Boże, to historyczna chwila. - W tym momencie była tak podekscytowana jak jeszcze nigdy. No może nie licząc momentów, kiedy gada o skokach. - Muszę wybrać ci coś świetnego, tylko, że... - Przyjaciółka spojrzała najpierw na kupkę ubrań na podłodze, a potem do wnętrza szafy. - Ty nie masz nic ciekawego w swojej garderobie.
- No co ty nie powiesz. - Założyłam ręce na piersi delikatnie się uśmiechając. Czułam, że kamień spadł mi z serca. Chyba jednak dobrze zrobiłam, że się zgodziłam. Wydaje mi się, że po raz pierwszy od dłuższego czasu pomyślałam o innych, a nie tylko o sobie. Nigdy nie byłam egoistką, ale od tego wypadku Alexa nie jestem sobą. Wierzę, że z pomocą Evy wszystko wróci na właściwy tor.
Nagle usłyszałam szybkie kroki, które zmierzały w górę schodów. Teraz nie musiałam się zastanawiać, kto to. Oprócz mamy nikogo więcej w domu nie było. Po chwili rodzicielka stanęła w drzwiach mojego pokoju.
- Co to za krzyki? Stało się coś? - zapytała z troską patrząc to na mnie, to na moją przyjaciółkę. Uśmiechnęłam się pod nosem. Przeczuwałam co zaraz się stanie.
- Amy jedzie ze mną do Bischofshofen - odparła blondynka z ekscytacją w głosie do mojej mamy.
I rzecz jasna stało się to, co miało się stać. Kobieta, która mnie urodziła szeroko otworzyła oczy i przeniosła wzrok na mnie, jakby zobaczyła mnie po raz pierwszy.
- Naprawdę? - Niedowierzanie jakie u niej zobaczyłam utwierdziło mnie w przekonaniu, że wybrałam słuszną decyzję.
- Tak - odpowiedziałam dumnie.
- W takim razie nie przeszkadzam. - Rodzicielka szybko wycofała się z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
- Dobra, jeśli tak, to pora się w końcu zbierać, bo spóźnimy się na pociąg. - Przyjaciółka klasnęła w dłonie i momentalnie nabrała poważnego charakteru. Nie pozostało mi więc nic innego, jak tylko się jej posłuchać.
***
- Zobaczysz będzie super i jeszcze będziesz mnie prosiła, abym zabrała cię na kolejne zawody - gadała na okrągło Eva. Byłyśmy już ubrane w kurtki i stałyśmy w przedpokoju gotowe do wyjścia. Ubranie się nie zabrało mi dużo czasu, ale wybranie odpowiedniej garderoby, już tak.
Przyjaciółka strasznie marudziła co do tego, jakie ciuchy mam na siebie włożyć, jakby robiło to jakąś różnicę. I tak musiałam założyć grubą kurtkę, bo wieczorem będzie na pewno chłodniej niż jest teraz. Ona oczywiście się uparła i nie było siły, aby ją przekonać, że przecież i tak nikt mnie nie będzie widział. Bo oczywiście ona wie lepiej.
"Jak ty się chcesz pokazać skoczkom na oczy?!" - gadała mi za uchem. W końcu wybrała najodpowiedniejszy, oczywiście według niej, sweter i jeansy. To nic, że założyłam na wierzch czarną kurtkę, owinęłam się grubym szalikiem tego samego koloru, a na głowę włożyłam równie ciemną czapkę. Wzięłam też plecak, bo torebka jest dla mnie w tej sytuacji nieporęczna.
Westchnęłam spoglądając na zegarek, który miałam na prawym nadgarstku. Mamy pociąg o czternastej i jeśli zaraz nie wyjdziemy spóźnimy się na niego na pewno. Eva uparcie wiązała swoje nowe buty, które kupiła specjalnie na tą okazję. Pewnie ma nadzieję, że jakiś skoczek spojrzy na jej obuwie i się w niej zakocha. Ta, jasne.
- Poczekajcie jeszcze chwilę. - Moja mama wybiegła z salonu niosąc coś w ręce. Podeszła do nas, po czym wcisnęła mi coś do dłoni. - Proszę.
- Co to niby jest? - zapytałam zdziwiona tym, że dała mi dwie, grube kredki. Jedną białą, drugą czerwoną.
- Przecież widać. Kredki do twarzy. - Była strasznie zdziwiona tym, że nie wiedziałam co to jest.
- Po co mi to? - Nie rozumiałam w dalszym ciągu.
- Pomyśl trochę. Do namalowania sobie na twarzy austriackiej flagi. Przecież jedziecie na zawody, tak?
Przytaknęłam. Byłam zaskoczona, bo nawet nie wiedziałam, że moja rodzicielka posiada coś takiego.
- Szukałam jeszcze flagi, ale gdzieś mi się zapodziała. Trudno, weźmiecie ją następnym razem, a teraz uciekajcie, bo pociąg wam odjedzie.
Prawie siłą wypchnęła nas z domu. Pewnie dlatego, żebym się nie rozmyśliła. Już czuję, że ten dzień odmieni moje życie. Jeśli oczywiście po drodze nie zmienię zdania i nie wrócę do domu na piechotę.

Od tego momentu akcja nareszcie będzie się rozwijać i w końcu pojawią się skoczkowie ;-)
Pozdrawiam


środa, 22 listopada 2017

∞Rozdział IV ∞

Przed chwilą wróciłam do domu. Pogoda za oknem na szczęście się poprawiła, czyli przestało tak okropnie sypać śniegiem. Chociaż tyle dobrego.
Stefana prawie od razu wyrzuciłam z pamięci. Kiedy tylko poszłam do Alexa wszystko inne przestało się liczyć. Mieliśmy tyle planów, ale przez ten wypadek wszytko przepadło. Eh, może Eva ma rację i powinnam przestać się obwiniać? Minął przecież już w końcu rok od tamtego wydarzenia.
Weszłam do przedpokoju, aby zdjąć obśnieżone buty oraz mokrą kurtkę i czapkę. Kolejny powód aby znienawidzić zimę - po powrocie z zewnątrz prawie wszystko, co mam na sobie, jest przemoczone. Jak ja mogłam kiedyś uważać, że to najpiękniejsza pora roku.
W mokrych skarpetkach przeszłam korytarzem do kuchni. Muszę coś zjeść, bo dopiero teraz sobie uświadomiłam, że jeszcze dzisiaj nic nie jadłam. Spałam, potem Eva mnie obudziła i od razu pojechałam do szpitala.
Dochodzi już szesnasta, więc na zewnątrz jest już prawie ciemno. Akurat w autobusie powrotnym, tak samo zapchanym jak za pierwszym razem, dane mi było oglądać zachód słońca, które wyglądało zza ciemnych chmur. Takie widoki akurat kocham, przede wszystkim w Austrii. Tutaj zachody słońca są najpiękniejsze na świecie. Jestem tego pewna chociaż nie wyjeżdżałam nigdy zza granicę, a na pewno są urokliwsze miejsca niż zatłoczona komunikacja miejska.
Na szybko podsmażyła sobie sznycla, do tego dodatkowo nałożyłam sobie na talerz sałatki ziemniaczanej i miałam gotowy późny obiad. Już miałam wyjść z kuchni, kiedy zobaczyłam na stole strudla z jabłkami, który moja mama robi według przepisu babci. A obok niego nie mogę przejść obojętnie. Już z dwoma talerzami ruszyłam do pokoju.
Na schodach minęłam się z mamą. Nagle przypomniał mi się ten chłopak ze szpitala. Stefan, co ma włosy w kolorze kawy latte. Wspominał, że zawodowo zajmuje się sportem, a że moja mama ogląda chyba każdy rodzaj sportów od razu wróciłam myślami do niego. Może ona będzie go kojarzyła. Inne rodzicielki oglądają seriale i telenowele, a moja nałogowo przełącza na Eurosport. Ale i tak są kocham.
- Mamo, znasz Stefana? - Dopiero, kiedy powiedziałam to na głos uświadomiłam sobie, jak beznadziejnie to brzmi.
- Jakiego Stefana? - Wyglądała na zaskoczoną i jednocześnie widziałam w jej oczach, że po raz kolejny uważa mnie za wariatkę. Nigdy nie powiedziała tego wprost, ale już parę razy namawiała mnie, abym zapisała się do psychologa. Nie wiem, może to dlatego, że nie wychodzę z pokoju, prawie z nikim nie rozmawiam, a jedyne miejsce, do którego wychodzę to szpital? Hmm... Musiałabym nad tym pomyśleć.
- Nie ważne. - Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam na górę z dwoma talerzami z rękach. Chociaż pobiec to pojęcie względne. Szłam po prostu bardzo szybko uważając, aby ani sznycel ani strudel nie wylądowały na podłodze.
Po wejściu do pokoju zamknęłam drzwi za sobą. Pomieszczenie wyglądało tak, jak ze zostawiłam. Niepościelone łóżko, poduszki na podłodze, otworzona szafa i piżama przewieszona przez oparcie krzesła. Chociaż w sumie jest tu jak zawsze.
Postawiłam talerze na biurku, po czym usiadłam przy nim. To, że zapytałam mamę o Stefana nie było złym pomysłem. Błąd w moim planie wygląda tak, że nie mam bladego pojęcia, jak on ma na nazwisko, a jego twarz mi nic nie mówi. Wyglądał normalnie. Dziennikarze z aparatami za nim nie biegali i nawet się nie wywyższał oraz nie chwalił swoimi osiągnięciami. Poza tym jest strasznie niski jak na faceta. Może serio skacze ze spadochronem? Sądzę, że by się do tego nadawał.
Wzięłam pierwszy kęs sznycla do ust, po czym włączyłam laptopa. Pora na kolejny odcinek serialu, z którym i tak jestem w tyle.

***

Nastał nowy dzień, a ja po raz kolejny jestem niewyspana. Chyba nie trzeba było oglądać filmów do czwartej nad ranem. Ale co poradzę, że po serialu, który nareszcie skończyłam, dostałam kaca filmowego i musiałam na otarcie łez na coś jeszcze rzucić okiem. No i skończyło się tak jak się skończyło.
Spojrzałam na wyświetlacz komórki. Dopiero dwunasta, czyli mam jeszcze dużo czasu, aby dojść do formy, to znaczy odpocząć od seriali.
Przewróciłam się na drugi bok, kiedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Coś przeczuwam powtórkę z wczorajszej rozrywki. Mogą to być tylko dwie osoby: mama, aby na mnie nawrzeszczeć, że jeszcze nie wstałam lub Eva, która przyszła, aby na mnie nawrzeszczeć, że jeszcze śpię. W sumie, co za różnica. Czasami czuję się jakbym miała dwie rodzicielki. Normalnie żyć, nie umierać.
- Ty jeszcze w łóżku? Wiesz, która jest godzina? - Czyli jednak Eva. Mogłam się domyślić, bo tylko ona może wpaść do mojego pokoju bez pukania. Ta dziewczyna nie zna takiego pojęcia jak prywatność.
- Tak, wiem. Wczesna - odparłam wychylając głowę spod kołdry. Nawet nie próbowałam udawać, że śpię.
Poczułam szarpnięcie i po chwili leżałam na łóżku bez żadnego okrycia. Wydaje mi się, że już przez to przechodziłam i to dosyć niedawno, bo dostałam dziwnego deja vu. Znowu przyjaciółka zastała mnie w mojej ukochanej, różowej piżamie.
- Z czym ty masz problem? - zapytałam przyglądając się jej osobie, która stała pochylona nade mną. Dobrze, że przynajmniej miała na tyle dobre serce, że nie odsłaniała żaluzji, dlatego w pomieszczeniu panował półmrok, a ja nie musiałam przyzwyczajać oczu do światła.
- Z tobą! - odrzekła głośno zakładając dłonie na biodra. Czy ona nie widzi, w jakim jestem stanie?
- Po pierwsze, przestań krzyczeć - powiedziała spokojnie. - Po drugie, po co przyszłaś?
Mam nadzieję, że znowu nie wróci do tej rozmowy na temat: "Martwię się o ciebie", bo będę musiała znowu ewakuować się do szpitala, a na to chyba fizycznie gotowa nie jestem. Prawdopodobnie zasnęłabym w autobusie.
Eva usiadła na łóżku obok mnie uśmiechając się chytrze. O nie. Ja znam tą minę. Ona na pewno coś kombinuje. Ostatni raz, kiedy miała taki wyraz twarzy wylądowałam na izbie przyjęć ze zwichniętą kostką. Nie chcę wiedzieć, co tym razem przyszło jej do głowy.
- Mam dla ciebie niespodziankę. - Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Teraz przypominała mi szalonego naukowca, który znalazł sobie kolejną ofiarę.
- Jaką? - Nie wiem, czy chcę to wiedzieć. Te słowa ledwo przeszły mi przez gardło.
Również usiadłam, bo wcześniej patrzyłam na nią z pozycji leżącej.
- Gdybym powiedziała nie byłaby to niespodzianka.
Przewróciłam oczami.
- Mów. Na nic w ciemno się nie zgadzam.
Przyjaciółka pokręciła głową i mina jej lekko zrzedła.
- Z tobą nie ma żadnej zabawy. Ale dobra, jak chcesz. - Pochyliła się nade mną i już wesołym głosem odrzekła: - Zabieram cię do Bischofshofen.
Po wypowiedzianych przez siebie słowach, Eva nie mogła wysiedzieć w miejscu. Już czułam, że nią nosi i chciałaby, abym okazywała taki sam entuzjazm. Mi jednak nazwa tego miasta nic nie mówiła.
- Po co? Masz tam jakąś rodzinę, czy coś?
Blondynce dosłownie szczęka opadła, a po jej energii nie został ślad.
- Ty żartujesz, co nie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Pokręciłam głową, przyglądając się jej z zaciekawieniem, jak na to zareaguje.Ona przeczesała włosy palcami i ciężko westchnęła.
- Z tobą jest gorzej niż myślałam. Ty serio nie wiesz, co jest dzisiaj w Bischofshofen?
Chwilę pomyślałam, ale to i tak nic nie dało. Chociaż nawet gdybym wiedziała, to zaraz po przebudzeniu sobie o tym nie przypomnę. Znowu pokręciłam głową.
- O kurde. Skoki narciarskie, mówi ci to coś?
- Coś tak, ale jaki to ma związek z tym miastem to nie wiem.
Myślałam, że Eva mnie zabije. Chyba ostatnimi siłami powstrzymywała się, aby mnie nie udusić za pomocą jednej z moich poduszek. Skoki narciarskie to jej ulubiony sport i gada o nich niemal bez przerwy. To nic, że ja jej prawie w ogóle nie słucham, bo mnie to nie interesuje, a nie chcę jej zrobić przykrości i powiedzieć, żeby zmieniła temat.
- Dobra, po drodze ci wytłumaczę. Zbieraj się. - Przyjaciółka żwawo wstała i skierowała się najpierw w stronę okna, aby odsłonić żaluzje, a następnie w kierunku mojej szafy. Zaczęła przeglądać ubrania, kręcąc przy tym głową.
Dopiero po chwili dotarły do mnie jej słowa.
- Zaraz, zaraz... Po jakiej drodze? I gdzie niby mam się zbierać? - Też się podniosłam i do niej podeszłam.
Ona, wtykając ręce jeszcze bardziej wgłąb mojej mini garderoby, odrzekła:
- No przecież mówię, jedziemy do Bischofshofen. Zabieram cię na skoki narciarskie.


Długo mnie nie było, ale powracam. Chyba zmotywował mnie do tego fakt, że zaczęły się długo przeze mnie wyczekiwane skoki narciarskie :-)
Chciałabym też poinformować, że postanowiłam zmienić jednego z głównych bohaterów. Zamiast Petera Prevca, wystąpi tutaj Andreas Wellinger.  Kochany Stefan Kraft bez zmian ^_^
Pozdrawiam



czwartek, 30 marca 2017

∞ Rozdział III ∞

Szliśmy w milczeniu obok siebie. Nie żeby mi to przeszkadzało. Zazwyczaj nie byłam skora do rozmów z nieznajomymi. Nawet nie zazwyczaj. Nigdy.

Za nic w świecie nie zagadałabym do obcego chłopaka w sklepie, na przystanku czy w innym miejscu. Od zawsze byłam trochę nieśmiała, ale dzięki przyjaciołom i Alexowi jakoś udawało mi się to ukryć. Teraz kiedy pozostała mi jedynie Eva to siedziałabym tylko pod kocem z kubkiem herbaty w jednej ręce i książką w drugiej. Przez to w małym stopniu moja osoba jeszcze bardziej odizolowała się od ludzi.

Nie lubię być w zatłoczonych miejscach, a na szczęście tutaj, jak zawsze, jest prawie całkowita cisza i spokój. Prawie, bo oczywiście kolejka przy recepcji ani trochę się nie skurczyła, a mogę nawet rzec, że się wydłużyła, przez co ludzie zaczęli się niecierpliwić. Mijając ich skręciliśmy w prawo, gdzie siedziała para staruszków i jakaś pani około czterdziestki.

Ale wracając do tematu. Jeśli chodzi o rozmowy z dziewczynami to jeszcze mogę coś sensownego powiedzieć, ale przy chłopakach zawsze muszę coś palnąć. Coś w stylu: "Lubisz masło?". Tak wygląda mój podryw. Cała ja.

Spojrzałam na mojego towarzysza. Niby był innej płci niż ja, ale jakoś tak naszła mnie ochota na rozmowę, co jest u mnie rzadkością. Wyglądał na interesującą osobę. Może to przez tą fryzurę?

- Fajne włosy - zwróciłam się do niego zanim pomyślałam o tym, co mam mu zamiar powiedzieć. Oczywiście wypaliłam pierwsze, co mi ślina na język przyniosła.

Chłopak popatrzył na mnie z uśmiechem, po czym odparł z entuzjazmem:

- Serio tak myślisz?

Skręciliśmy w lewo.

Przeszło mi przez myśl, że jeśli nie zaproponowałabym mu swojej pomocy w odnalezieniu gabinetu, to nie musiałabym odpowiadać na to pytanie. Albo mogłam nie zaczynać rozmowy od tematu włosów. A że nie lubię kłamać, albo po prostu nachodzi mnie taki moment w życiu, że lubię być złośliwa, powiedziałam prawdę.

- Tak naprawdę to nie. Wyglądasz w tak pomalowanych włosach dziwnie. Było by ci lepiej, gdybyś zostawił takie jakie były.

Nie miałam pojęcia, jak wyglądał wcześniej, ale na pewno korzystniej. On po mojej wypowiedzi zrobił zaskoczoną minę jakby nie spodziewał się, że coś takiego usłyszy. Lecz po chwili wybuchnął śmiechem. Ale z niego śmieszek. Aż zaraża entuzjazmem.

-  Moi przyjaciele też tak sądzą. Bez przerwy się ze mnie śmieją. Ale dzięki, że powiedziałaś to co myślisz... - urwał. No racja. Przecież mu się nie przedstawiłam.

- Amy - oświadczyłam. Lekko się uśmiechnęłam i podałam mu rękę cały czas idąc.

- Stefan. - Uścisnął delikatnie moją dłoń. Miał bardzo ciepłą rękę w odróżnieniu od mojej.

Przystanęliśmy przed windą.

- Lepiej windą czy schodami? - zapytał mnie szatyn z blond ombre, jakbym była znawczynią tego budynku. Ale w końcu w jego oczach nią byłam, więc wolał się mnie poradzić.

- Mi bez różnicy. - Wzruszyłam ramionami. - Jeśli nie chcesz się przemęczyć możemy windą.

Ten wynalazek jest mi obojętny. Jeśli mam jechać z nim, a nie sama, to mogę skusić się na tą propozycję. W końcu jeśli utkniemy, to razem.

- W porządku. Jestem za windą. Zawodowo zajmuję się sportem, więc mogę sobie zrobić chwilę odpoczynku.

Wcisnęłam więc przycisk przy urządzeniu i po chwili drzwi windy rozsunęły się. Weszliśmy do środka, po czym nacisnęłam cyfrę numer dwa. Drzwi się z powrotem zasunęły.

Zaciekawiło mnie to stwierdzenie, że zajmuje się zawodowo sportem. Zastanawia mnie, jakim. Może powinnam go znać,  a ja jeszcze, że go nie poznaję, bo nawet wiadomości sportowych nie oglądam, to jeszcze go obrażam, a tak konkretnie, jego włosy. Niby nie wydaje się być jakiś oburzony, ale skąd mam wiedzieć, co sobie o mnie myśli.

- A czym się zawodowo zajmujesz? - zapytałam, ale szybko dodałam: - Jeśli to nie jest jakaś tajemnica.

Drzwi się rozsunęły, po czym wyszliśmy na zewnątrz. Skręciłam w prawo, a Stefan podążył za mną.

- Hmm... Powiedzmy, że lubię skoczyć tu i tam - odpowiedział tajemniczo z uśmiechem na ustach.

- Skoczyć? - zastanawiałam się na głos. - Skaczesz ze spadochronem?

- Powiedzmy. A ty co robisz w życiu?

Odwrócił rolę, teraz on mnie pyta, więc pewnie specjalnie nie chce nic o sobie wyjawiać. Skoro tak, nie będę go dopytywać.

- U mnie do dosyć długa historia. Nie starczyłoby mi czasu, aby to wszystko opowiedzieć. - Również nie chciałam sobie nic konkretnego opowiedzieć. Przecież i tak już pewnie nigdy się nie zobaczymy. Chyba, że znowu przypadkiem.

- Rozumiem. A mógłbym chociaż zapytać, co takiego robisz w szpitalu? Nie wyglądasz na chorą - odrzekł przypatrując mi się.

Jego duże brązowe oczy jakby chciały przeszyć mnie na wylot. Może nie był za wysoki, ale nadrabia urodą. Nie powinnam nawet o tym myśleć, ale jak mu się tak przyjrzałam ukradkiem, to muszę przyznać, że jest całkiem przystojny. Może nie jest jakiś zachwycający czy czarujący, ale ma coś w sobie. Na pewno ma śliczną dziewczynę.

- Nie, nie jestem chora. Przyszłam do mojego chłopaka. - Stefan zrobił zaskoczoną minę jakby nie takiej odpowiedzi się spodziewał. - A ty? - zapytałam nie chcąc, aby nastała niezręczna cisza.

- Miałem chore zatoki i przyszedłem się przebadać, żeby sprawdzić, czy już ze mną w porządku. Nie chciałbym znowu się rozchorować, bo wtedy dużo mnie omija.

- Rozumiem - przytaknęłam.

Zrobiło się jakoś milcząco, ale na szczęście doszliśmy już do gabinetu. Nie było przy nim ludzi, więc pomyślałam, że może jest zamknięty, lecz mój towarzysz śmiało położył dłoń na klamce jakby był przekonany o tym, że lekarz tam jest i go przyjmie.

- To... cześć - pożegnałam się powoli się wycofując. - Mam nadzieję, że trafisz sam do wyjścia.

- Dzięki za wszystko. - Uśmiechnął się uroczo. - Postaram się trafić, a jak mi się to nie uda, skacze przez okno.

Na mojej twarzy też zagościł uśmiech. Żałuję, że nie dane mi było pobyć z nim dłużej. Choć znam go krótko to wiem, że przy nim bym się nie nudziła, chociaż najpierw musiałby wyciągnąć mnie z domu. Widać, że jest bardzo pozytywną osobą i przez te kilka chwil, nawet go polubiłam. Chciałabym kiedyś jeszcze na niego wpaść.

- Co ty masz z tym skakaniem? - zapytałam, kiedy on już nacisnął klamkę.

- Lubię skakać i całkiem nieźle mi to wychodzi. - Powiedziawszy to otworzył drzwi i wszedł do środka.

Zostałam sama na korytarzu. To chyba muszę już wracać do Alexa. Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść w drogę powrotną tą samą, co szłam ze Stefanem. Nie licząc windy. Przejdę się schodami.

Upiłam łyk herbaty. Prawie bym zapomniała, że ją mam gdyby nie to, że ręka mi już ścierpła od trzymania kubka. Płyn już lekko wystygł dzięki czemu, mogłam go w końcu wypić.

Byłam z siebie dumna. Zrobiłam dobry uczynek, nie robiąc z siebie idiotki. Ale dosyć tych rozważań nad ty, co się wydarzyło. Pora wrócić do mojego zwykłego, nudnego życia.
Witam ponownie
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Bardzo ucieszyłyby mnie komentarz, dzięki którym wiem, co myślicie ;-)
Uwielbiam Stefana Krafta i jestem szczęśliwa, że zdobył Kryształową Kulę. Zasłużył na nią, bo miał wspaniały sezon. Jestem tylko trochę przygnębiona, bo to już koniec skoków narciarskich i trzeba czekać do 24 listopada. Miejmy nadzieję, że czas zleci szybko.
Pozdrawiam


środa, 8 marca 2017

∞ Rozdział II ∞

Sytuacja na drogach była w miarę znośna. Kilku centymetrowa warstwa śniegu została odgarnięta z jezdni, więc autobus, którym zmierzałam do szpitala przynajmniej nie grzązł w zaspach. Niestety, warunki na drogach były wprost proporcjonalne do warunków panujących wewnątrz środka transportu. Panował bowiem ścisk, bo każdy wolał przejechać się chociaż jeden przystanek, aby tylko nie iść po oblodzonym chodniku.

Po ślicznej pogodzie nie było nawet śladu. Chmury pojawiły się nie wiadomo skąd i zasłoniły całe błękitne niebo.

Wyjrzałam za okno. Ludzi na zewnątrz prawie nie było, bo skąd niby mieli się wziąć, skoro wszyscy są tutaj. Zaczął nawet prószyć śnieg i zerwał się lekki wiatr. Można to było łatwo zauważyć, bowiem płatki zamiast delikatnie opadać, latały w każdym możliwym kierunku. Jednak cieszę się, że pojechałam autobusem. Już chyba wolę ten tłok niż abym miała przemarznąć do szpiku kości.

Nagle pojazd gwałtownie zahamował. Trzymałam się kurczowo żółtej rury, ale i tak  przez przypadek popchnęłam oraz nadepnęłam na stopę osobie stojącej obok mnie. Młoda dziewczyna spojrzała na mnie ze złością, jakby to była moja wina, a nie kierowcy. Cicho przeprosiłam, ale ona już nie zwracała na mnie uwagi, tylko odwróciła się do mnie plecami.

Już czuję, że ten dzień będzie beznadziejny. Najpierw budzi mnie Eva, potem pośliznęłam się przed domem, przez co prawie wpadłam w niewielką górkę śniegu, a teraz to. Wiem, że są gorsze rzeczy, ale mi coś takiego zdarza się za często.

Po jakiś piętnastu minutach, w końcu autobus zatrzymał się na interesującym mnie przystanku. Przepychałam się pomiędzy osobami, grzecznie ich przepraszając. Nie lubię takich sytuacji, kiedy ktoś przekracza moją strefę prywatności, ale teraz nie mam wyboru.

Dosłownie wypadłam z autobusu prosto w śnieg, który padał już solidnie, a płatki stawały się coraz większe. Pośpiesznie założyłam kaptur, a następnie na nic nie czekając skierowałam się w stronę szpitala. Dobrze, że przystanek znajduje się akurat na przeciw kliniki w której leży Alex.

Chodniki naprawdę były śliskie, poza tym nawet nie było odśnieżone, nie mówiąc już o tym, aby posypać je piaskiem. Zatrzymałam się przed przejściem dla pieszych czekając na zapalenie się zielonego światła. Samochody jeździły bardzo wolno, ledwo co ruszały się z miejsca.

Po chwili usłyszałam znajome pikanie, co oznaczało, że mogę już bezpiecznie przejść na drugą stronę ulicy. Dobrze, że jest ten sygnał dźwiękowy, bo zmiany świateł bym nie zobaczyła. Nawet nie patrzyłam przed siebie. Wzrok utkwiłam w ziemię, a na głowie zarzucony miałam kaptur. Ale to wcale nie zmieniło faktu, że włosy, które wystawały spod czapki i kurtki, co chwilę latały mi przed oczami zasłaniając mi widoczność. Poza tym zaczęło robić mi się zimno w nos i policzki.

Szłam ostrożnie, aby znowu się nie pośliznąć. Nie ma chyba lepszego sposobu, aby zrobić z siebie pośmiewisko, jak przewrócić się na środku jezdni. Choć z drugiej strony i tak nikt mnie nie widzi, bo jestem jedynym pieszym. Nie liczyłam tylko kierowców.

Na szczęście chwilę później byłam już bezpieczna na chodniku. Postanowiłam jednak się pośpieszyć i odrobinkę przyśpieszyłam kroku. Po paru minutach byłam już na miejscu, to znaczy, stałam przed automatycznymi drzwiami, które prowadziły prosto do głównego holu. Tupnęłam parę razy, aby z moich czarnych kozaków odpadło większość przylepionego do nich śniegu. Otrzepałam jeszcze rękawy, w skutek czego rękawiczki zrobiły się mokre, po czym zdjęłam kaptur i szybko weszłam do środka.

Hol jak hol. Już od razu poczułam środek dezynfekujący w powietrzu, którego zapachu nienawidzę.  Wszędzie było czysto i sterylnie, nie licząc podłogi, która była pełna mokrych śladów. Po lewej znajdowała się recepcja, przy której w kolejce stało parę osób. Za ladą siedziały dwie pielęgniarki, którym na pierwszy rzut oka, niezbyt się śpieszyło. Jedna tłumaczyła coś spokojnym głosem pacjentowi, zaś druga wstała i zaczęła kręcić się w pobliży pierwszej szukając jakiś papierków.

Na przeciw mnie był korytarz prowadzący do gabinetów lekarskich oraz windy. Wiem to, bo swego czasu spędziłam w tym budynku sporo czasu.

Po prawej zaś umiejscowione były szerokie schody, do których zaczęłam zmierzać. Mogłam wybrać windę, ale nie ufam temu wynalazkowi. Nie żebym się bała nią jeździć, ale mam jakiś taki lęk przed tym, że się zatrzyma między piętrami. Poza tym schody poprawiają kondycję.

Będąc już na górze skręciłam na prawo. Odetchnęłam z ulgą na myśl, że wiem w jakiej sali leży Alex. Jak sobie przypomnę moje pierwsze pobyty tutaj i stanie w masakrycznie długiej kolejce do recepcji (panowała wtedy jakaś epidemia, czy coś), aby się dowiedzieć, gdzie jest mój chlopak, to ciarki przechodzą mi po plecach.

Po chwili byłam na miejscu. Stanęłam przed salą 123 i zajrzałam do środka przez prawie całkowicie oszklone drzwi. Rozsunęłam je, wchodząc do środka i zasuwając je za sobą. Alex leżał tam gdzie zwykle, w identycznej pozycji, czyli płasko na łóżku z wyciągniętymi po obu stronach tułowia rękoma, do których miał poprzyczepiane najróżniejsze rurki. Podeszłam w jego stronę. Niedaleko łóżka stało krzesło, na którym postawiłam torebkę. Zdjęłam kurtkę, po czym powiesiłam ją na oparci, aby trochę obeschła. Czapkę włożyłam do kaptura.

Spojrzałam na jego twarz. Był kiedyś bardzo przystojny. Wysoki, ciemne włosy i oczy czarne jak węgiel. Teraz kiedy na niego patrzę widzę, że nic się nie zmienił. Wygląda jakby spał. Tylko po jednym można poznać, że jest w śpiączce i nie mówię tutaj o  cienkich rurkach przypiętych do jego żył, czy kardiomonitorze na którym wyświetla się jego akcja serca pikając co chwilę. Najbardziej w oczy rzuca się dosyć szeroka rurka wepchnięta do jego ust oraz wielkie urządzenie podtrzymujące jego funkcje życiowe.

- Hej, jak się czujesz? - zapytałam, choć wiadomo, że nie oczekiwałam odpowiedzi. - Ja też dobrze. - Lubię tak do niego mówić. Podobno ludzie w śpiączce wszystko słyszą, więc często opowiadam co ostatnio mi się przytrafiło. - Zaraz wracam, tylko pójdę do automatu kupić sobie herbatę. Na zewnątrz jest okropnie. Śnieg tak sypię jakby koniec świata miał nadejść. I ten wiatr. Po prostu wstrętnie. To ja zaraz będę - odparłam, po czym wyszłam na korytarz.

Szpital ten nie jest największy, ale mają tutaj wspaniały personel. Poza tym bardzo dobrze leczą i wierzę, że potrafią zdziałać cuda.

Poszłam na drugi koniec korytarza, prosto do automatu. Znam automaty w całym tym budynku i muszę przyznać, że herbata z tego jest wyjątkowo dobra. Wrzuciłam jedno euro, które wygrzebałam z kieszeni spodni, a następnie wcisnęłam guzik oznaczający chciany przeze mnie napój. Usłyszałam szum w automacie co oznaczało, że herbata jest w trakcie produkcji.

- Eee... Przepraszam. - Usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się. Przede mną stał niewysoki, odrobinkę wyższy ode mnie, chłopak. Wyglądał na mojego rówieśnika. Pierwsze, co zauważyłam to jego szeroki uśmiech oraz brwi. No i jeszcze te włosy. Co on, blond ombre sobie zrobił? Jego fryzura kolorystycznie przypomina mi kawę latte. Powstrzymywałam się, aby się nie roześmiać. W końcu pierwszy raz człowieka widzę na oczy. Nie będę go przy nim wyśmiewać. - Czy wiesz może, gdzie jest gabinet laryngologa?

- Tak - odpowiedziałam szybko, odwracając wzrok od jego włosów. Przypomniałam sobie o herbacie, która już czekała gotowa. Odwróciłam się, wyjęłam z automatu parujący kubek, po czym z powrotem stanęłam przed nieznajomym.

- A możesz mi powiedzieć, gdzie to jest? - dopytał, nadal się uśmiechając. Ciekawe, czy policzki go bolą od tego ciągłego szczerzenia się?

- Jasne - odrzekłam wyobrażając sobie w głowie trasę. - Więc tak. Idziesz na parter, skręcasz w prawo, potem w lewo, idziesz korytarzem prosto, potem znowu w lewo, jeszcze raz w lewo. Schodami na drugie. Tymi schodami tam nie zajdziesz - uprzedziłam go, kiedy dostarczałam, że wpatruje się w klatkę schodową znajdującą się niedaleko. - I dalej. W prawo, prosto korytarzem, w lewo i jesteś na miejscu - zakończyłam triumfalnie.

Dostrzegłam w jego oczach strach lub przerażenie, jak zwał tak zwał. Ale już tak szeroko się nie uśmiechał.

- Aha - odparł cicho, spoglądając w bok.

- Dasz sobie radę? - zapytałam z grzeczności. Teraz wyglądał takiego biednego i zagubionego.

- Tak, jasne - przytaknął, powoli odchodząc.

Spojrzałam za nim dmuchając na parujący napój, aby stygł szybciej. Może jednak pomóc mu znaleźć tego laryngologa? Wystarczy, że jest chory, nie musi mieć jeszcze więcej problemów. Zrobiło mi się go szkoda. Ech... Ja i moje dobre serce. Nie mogę go tak samego puścić w ten szpitalny labirynt.

- Zaczekaj! - krzyknęłam za nim. Od razu się odwrócił i na mnie spojrzał. Podbiegłam do niego próbując nie rozlać wrzątku, który parzył mnie w palce. - Zaprowadzę cię.

Jego oczy od razu się rozpogodziły.

- Naprawdę? - W jego głosie usłyszałam niedowierzanie. - Nie chcę się narzucać.

- No co ty? Z chęcią cię zaprowadzę. Króciutki spacerek mi nie zaszkodzi.

Na jego twarzy znowu zagościł uśmiech.

- Bardzo ci dziękuję. Naprawdę jestem ci wdzięczny za pomoc.

- Serio, nie ma za co. - Machnęłam wolną ręką. - A teraz chodź, wyprawa przed nami - powiedziałam wesoło do mojego towarzysza.

Rozdział nieco dłuższy, ale pojawia się nasz pierwszy bohater. Chyba nie trudno zgadnąć, kto to :-)Rozdziały na razie będą pojawiać nieregularnie, ale postaram się to zmienić.
Pozdrawiam

wtorek, 31 stycznia 2017

∞ Rozdział I ∞

To był jeden z tych koszmarnych snów, które niestety śnią mi się od czasu do czasu. Budzę się wtedy z mokrymi policzkami i jeszcze bardziej mokrą poduszką.  Nie licząc tego, że wtedy wszystkie wspomnienia do mnie wracają, to jeszcze się nie wysypiam. Wprost cudowne to uczucie, kiedy jesteś nieprzytomny cały dzień i marzysz o powrocie do łóżka.

Przewróciłam się na drugi bok mając nadzieję, że uda mi się usnąć. Przecież jest jeszcze wcześnie. Nie wiem, która jest godzina, bo nie patrzyłam na zegarek, ale na pewno jest poranek. A ja razem ze wschodem słońca wstawać nie będę.

Otarłam łzy, które jeszcze nie zdążyły mi wyschnąć, po czym wtuliłam głowę w poduszkę.
Jest mi tak cieplutko. Sen już nadchodził. Czułam to. Jeszcze tylko chwila i...

Puk, puk,puk

Kurde, to mi się śni, czy na serio ktoś puka? Lekko wychyliłam głowę spod kołdry i nawet otworzyłam jedno oko.

Cisza. Czyli tylko mi się wydawało. I bardzo dobrze. Z powrotem szczelnie się okryłam, kiedy znowu usłyszałam pukanie. Olałam to. Pewnie to znowu moje wymysły.

- Amy, masz gościa. - Rozpoznałam głos mamy. Czyli to ona pukała. Po prosu świetnie. Ciekawe tylko, komu chciał się tak wcześnie do mnie przychodzić.

- Trudno - odparłam spod kołdry, więc pewnie i tak mnie nie usłyszała.

- Amy, to ja! - usłyszałam krzyk mojej przyjaciółki Evy dobiegający zza drzwi. Muszę jej potem podziękować, że powiedziała, że to ona, bo bym się w życiu nie domyśliła.

- Nie w chodź - odrzekłam już głośniej.

- Wchodzę! - rzekła w tym samym momencie, a potem słyszałam już tylko dźwięk otwieranych drzwi. - Ty jeszcze w łóżku!? - oburzyła się

- Mogę wejść pod jeśli chcesz - oznajmiłam ironicznie, przewracając się na drugi bok.

- Jesteś największym leniem jakiego poznałam w życiu.

- Dziękuję za komplement, ale nie trzeba było. Jeśli przyszłaś tylko po to, aby mnie chwalić, to możesz już sobie pójść.

- O nie! - oburzyła się. Poczułam szarpnięcie za kołdrę. Ale ja bez walki się nie poddam. Trzymałam się kurczowo, nawet objęłam ją nogami, ale to na nic. Eva zrzuciła ze mnie okrycie. Pozostałam wystawiona na widok prawie publiczny w mojej ulubionej różowej piżamie z misiem.

Otworzyłam oczy. Przyjaciółka stała z moją kochaną kołderką w ręce obok łóżka. W pokoju panował półmrok, ale wiedziałam, że to ona. Jest jedyną osobą, która jeszcze w miarę mnie odwiedza i się o mnie martwi. Ale kradzież mienia w biały dzień to przesada.

- Co ty robisz? Jeszcze wcześnie. - Próbowałam ją jakąś udobruchać.

- Wcześnie? Jest już trzynasta - stwierdziła pokazując mi zegarek, który miała na lewym nadgarstku. Nie wiem po co to robiła, bo i tak nie widziałabym godziny nawet gdyby podsunęłaby mi go przed nos.

- Czyli jest wcześnie. - Nie ustępowałam.

Eva rzuciła kołdrę na podłogę. Miałam taką cichą nadzieję, że może jednak uda mi się jeszcze usnąć. Gdybym teraz po nią sięgnęła i się przykryła... Przez to moje wpatrywanie się w podłogę i rozmyślanie nawet nie zauważyłam, kiedy  blondynka podeszła do okna i rozsunęła żaluzje. Światło słoneczne od razu wpadło do pomieszczenie, oświetlając pokój.  Ta zmiana natychmiast oślepiła moje biedne oczy. Wzięłam pierwszą lepszą poduszkę, a wokół mnie leżało ich sporo, bo je kocham, po czym zasłoniłam sobie nią oczy.

- Dobra wygrałaś. Już wstaję, tylko chociaż odrobinkę zasłoń te żaluzje, bo oszaleję - wyjęczałam spod poduszki, ale dopiero kiedy w pomieszczeniu zaczęło robić się ciemniej miałam pewność, że Eva zrozumiała moje dukanie.

Odłożyłam jaśka. Znowu otworzyłam oczy, aby przyzwyczaić je powoli do światła.

- Wyglądasz jak wampir - wyraziła swoją opinię przyjaciółka, uważnie mi się przyglądając. - Powinnaś spać w trumnie.

- Nie, dzięki. Trumnę na razie sobie daruję. -  Podniosłam się do pozycji siedzącej, po czym usiadłam po turecku na łóżku. - To jaki jest cel twojej dzisiejszej wizyty?

Eva przysiadła obok mnie.

- Martwię się o ciebie - wymamrotała smutnym głosem.

- Dlaczego? - zdziwiłam się. - Przecież ze mną wszystko w porządku.

- Nie jest w porządku. Odsunęłaś się od wszystkich, rzuciłaś studia...

- Zostałam wyrzucona - sprostowałam.

- Bo nie pojawiałaś się na zajęciach - poinformowała mnie, jakbym sama tego nie wiedziała. - Ech, nie rozumiesz? To nic nie zmieni, kiedy będziesz się całymi dniami obwiniać za to, co się stało.

- Właśnie. Dobrze, że o tym wspomniałaś. - Wstałam energicznie z łóżka, a następnie skierowałam się w stronę szafy. - Pójdę dzisiaj wcześniej, skoro już i tak zostałam brutalnie obudzona.

Zaczęłam przebierać w ubraniach nie mogąc się zdecydować, co na siebie włożyć. Chociaż co za różnica. Jest połowa stycznia, więc będę musiała ubrać kurtkę spod której i tak ubrań nie widać.

- Dokąd idziesz? - zapytała ze zdziwieniem.

A co ona myślała? Że będę cały dzień w domu siedzieć w piżamie. Tak prawdę mówiąc taki miałam zamiar, ale skoro na zewnątrz świeci słońce, to czemu nie.

- Do szpitala - odparłam wyciągając z górnej półki swój ulubiony czarny sweter. - Do Alexa - dodałam po chwili.

- Musi być ci ciężko, patrzeć na niego - powiedziała ze współczuciem.

- Może... - Rzuciłam sweter i jeansy na łóżko. - Trochę.

- Pójść z tobą?

- Nie, dzięki. Chciałabym z nim porozmawiać na osobności.

Podeszłam do okna i do końca rozsunęłam żaluzje. Dzisiejszy dzień byłby wyjątkowo śliczny, gdyby nie to, że w nocy spadło kilkadziesiąt centymetrów śniegu. Na drogach i chodnikach musi być przeraźliwie ślisko. Mam tylko nadzieję, że wiosna w tym roku przyjdzie wcześniej niż zazwyczaj i ten beznadziejny śnieg czym prędzej się rozpuści. Nie wiem, co ludzie w nim widzą. Jest zimny, mokry, a po zamarznięciu, śliski. Można sobie krzywdę zrobić albo się pochorować.

Pokręciłam głową, po czym przyczłapałam do łóżka, na którym bez przerwy siedziała Eva. Zaczęłam się ubierać. Czym szybciej wyjdę, tym szybciej wrócę do łóżka.


Czytelniku
Bardzo mi miło, że przeczytałeś ten rozdział. Mam nadzieję, że się podobał i zostaniesz ze mną na dłużej :-) Zostaw też komentarz, abym mogła poznać twoją opinię.
Pozdrawiam



czwartek, 19 stycznia 2017

Prolog

Życie od kiedy pamiętam było dla mnie łaskawe. Urodziłam się w przeciętnej, ale kochającej się rodzinie. Mam oboje wspaniałych rodziców. Mieszkam w malowniczym mieście Wels na północy Austrii. Chodząc do szkoły miałam dosyć dobre oceny, bez szczególnych starań. Potem, na pierwszym roku studiów, też dawałam sobie nieźle radę. Miałam grono wspaniałych przyjaciół. Miałam cudownego chłopaka.

Właśnie. Miałam.

Teraz pozostała mi tylko rodzina, która wspiera w miarę możliwości oraz przyjaciółka Eva. Najlepsza osoba na świcie, jaką mogłam poznać i na którą do końca chyba nie zasługuję. Jestem im ogromnie wdzięczna za to, co dla mnie robią, chociaż wcale nie muszą.

Teraz siedzę w pokoju spoglądając przez okno na spadające ogromne płatki śniegu na zewnątrz. Śnieg. Potrafi być taki zdradziecki. Niby jest taki puszysty, orzeźwiająco chłodny, ale tak naprawdę okazuje się być najbardziej diaboliczną rzeczą. To on zabrał mi wszystko. Przyjaciół. Ukochanego.

Przyłożyłam dłoń do zimnej szyby, rozmyślając o tamtym dniu. A może to ja sama sobie to odebrałam? Może gdybym o tym tak często nie myślała, nie byłabym teraz w takim stanie.

Nienawidzę śniegu. Chociaż nie, nienawidzę całej zimy. Dlaczego musiałam urodzić się w kraju, którym tak kochają sporty zimowe. Nawet nie chcę o tym rozmyślać, bo nie mam na to siły.

Lecz nie. Muszę analizować wszystko, co zdarzyło się wtedy. Tego pięknego, grudniowego dnia.

Gdybym wtedy z nimi nie pojechała...

Gdybym wtedy z nimi nie poszła...

Gdybym wtedy go powstrzymała...

Dziś wyglądałoby inaczej.

Może kończyłabym pisanie pracy licencjackiej...

Może byłabym na imprezie z przyjaciółmi...

Może byłabym zaręczona...

Może...


Witam drogi czytelniku, który trafiłeś na tego bloga. Mam nadzieje, że prolog ci się podobał i choć w miarę cię zaciekawiłam. Wiem, że jest lekko smutny, ale potem powinno być już ciekawiej.
Pozdrawiam