wtorek, 31 stycznia 2017

∞ Rozdział I ∞

To był jeden z tych koszmarnych snów, które niestety śnią mi się od czasu do czasu. Budzę się wtedy z mokrymi policzkami i jeszcze bardziej mokrą poduszką.  Nie licząc tego, że wtedy wszystkie wspomnienia do mnie wracają, to jeszcze się nie wysypiam. Wprost cudowne to uczucie, kiedy jesteś nieprzytomny cały dzień i marzysz o powrocie do łóżka.

Przewróciłam się na drugi bok mając nadzieję, że uda mi się usnąć. Przecież jest jeszcze wcześnie. Nie wiem, która jest godzina, bo nie patrzyłam na zegarek, ale na pewno jest poranek. A ja razem ze wschodem słońca wstawać nie będę.

Otarłam łzy, które jeszcze nie zdążyły mi wyschnąć, po czym wtuliłam głowę w poduszkę.
Jest mi tak cieplutko. Sen już nadchodził. Czułam to. Jeszcze tylko chwila i...

Puk, puk,puk

Kurde, to mi się śni, czy na serio ktoś puka? Lekko wychyliłam głowę spod kołdry i nawet otworzyłam jedno oko.

Cisza. Czyli tylko mi się wydawało. I bardzo dobrze. Z powrotem szczelnie się okryłam, kiedy znowu usłyszałam pukanie. Olałam to. Pewnie to znowu moje wymysły.

- Amy, masz gościa. - Rozpoznałam głos mamy. Czyli to ona pukała. Po prosu świetnie. Ciekawe tylko, komu chciał się tak wcześnie do mnie przychodzić.

- Trudno - odparłam spod kołdry, więc pewnie i tak mnie nie usłyszała.

- Amy, to ja! - usłyszałam krzyk mojej przyjaciółki Evy dobiegający zza drzwi. Muszę jej potem podziękować, że powiedziała, że to ona, bo bym się w życiu nie domyśliła.

- Nie w chodź - odrzekłam już głośniej.

- Wchodzę! - rzekła w tym samym momencie, a potem słyszałam już tylko dźwięk otwieranych drzwi. - Ty jeszcze w łóżku!? - oburzyła się

- Mogę wejść pod jeśli chcesz - oznajmiłam ironicznie, przewracając się na drugi bok.

- Jesteś największym leniem jakiego poznałam w życiu.

- Dziękuję za komplement, ale nie trzeba było. Jeśli przyszłaś tylko po to, aby mnie chwalić, to możesz już sobie pójść.

- O nie! - oburzyła się. Poczułam szarpnięcie za kołdrę. Ale ja bez walki się nie poddam. Trzymałam się kurczowo, nawet objęłam ją nogami, ale to na nic. Eva zrzuciła ze mnie okrycie. Pozostałam wystawiona na widok prawie publiczny w mojej ulubionej różowej piżamie z misiem.

Otworzyłam oczy. Przyjaciółka stała z moją kochaną kołderką w ręce obok łóżka. W pokoju panował półmrok, ale wiedziałam, że to ona. Jest jedyną osobą, która jeszcze w miarę mnie odwiedza i się o mnie martwi. Ale kradzież mienia w biały dzień to przesada.

- Co ty robisz? Jeszcze wcześnie. - Próbowałam ją jakąś udobruchać.

- Wcześnie? Jest już trzynasta - stwierdziła pokazując mi zegarek, który miała na lewym nadgarstku. Nie wiem po co to robiła, bo i tak nie widziałabym godziny nawet gdyby podsunęłaby mi go przed nos.

- Czyli jest wcześnie. - Nie ustępowałam.

Eva rzuciła kołdrę na podłogę. Miałam taką cichą nadzieję, że może jednak uda mi się jeszcze usnąć. Gdybym teraz po nią sięgnęła i się przykryła... Przez to moje wpatrywanie się w podłogę i rozmyślanie nawet nie zauważyłam, kiedy  blondynka podeszła do okna i rozsunęła żaluzje. Światło słoneczne od razu wpadło do pomieszczenie, oświetlając pokój.  Ta zmiana natychmiast oślepiła moje biedne oczy. Wzięłam pierwszą lepszą poduszkę, a wokół mnie leżało ich sporo, bo je kocham, po czym zasłoniłam sobie nią oczy.

- Dobra wygrałaś. Już wstaję, tylko chociaż odrobinkę zasłoń te żaluzje, bo oszaleję - wyjęczałam spod poduszki, ale dopiero kiedy w pomieszczeniu zaczęło robić się ciemniej miałam pewność, że Eva zrozumiała moje dukanie.

Odłożyłam jaśka. Znowu otworzyłam oczy, aby przyzwyczaić je powoli do światła.

- Wyglądasz jak wampir - wyraziła swoją opinię przyjaciółka, uważnie mi się przyglądając. - Powinnaś spać w trumnie.

- Nie, dzięki. Trumnę na razie sobie daruję. -  Podniosłam się do pozycji siedzącej, po czym usiadłam po turecku na łóżku. - To jaki jest cel twojej dzisiejszej wizyty?

Eva przysiadła obok mnie.

- Martwię się o ciebie - wymamrotała smutnym głosem.

- Dlaczego? - zdziwiłam się. - Przecież ze mną wszystko w porządku.

- Nie jest w porządku. Odsunęłaś się od wszystkich, rzuciłaś studia...

- Zostałam wyrzucona - sprostowałam.

- Bo nie pojawiałaś się na zajęciach - poinformowała mnie, jakbym sama tego nie wiedziała. - Ech, nie rozumiesz? To nic nie zmieni, kiedy będziesz się całymi dniami obwiniać za to, co się stało.

- Właśnie. Dobrze, że o tym wspomniałaś. - Wstałam energicznie z łóżka, a następnie skierowałam się w stronę szafy. - Pójdę dzisiaj wcześniej, skoro już i tak zostałam brutalnie obudzona.

Zaczęłam przebierać w ubraniach nie mogąc się zdecydować, co na siebie włożyć. Chociaż co za różnica. Jest połowa stycznia, więc będę musiała ubrać kurtkę spod której i tak ubrań nie widać.

- Dokąd idziesz? - zapytała ze zdziwieniem.

A co ona myślała? Że będę cały dzień w domu siedzieć w piżamie. Tak prawdę mówiąc taki miałam zamiar, ale skoro na zewnątrz świeci słońce, to czemu nie.

- Do szpitala - odparłam wyciągając z górnej półki swój ulubiony czarny sweter. - Do Alexa - dodałam po chwili.

- Musi być ci ciężko, patrzeć na niego - powiedziała ze współczuciem.

- Może... - Rzuciłam sweter i jeansy na łóżko. - Trochę.

- Pójść z tobą?

- Nie, dzięki. Chciałabym z nim porozmawiać na osobności.

Podeszłam do okna i do końca rozsunęłam żaluzje. Dzisiejszy dzień byłby wyjątkowo śliczny, gdyby nie to, że w nocy spadło kilkadziesiąt centymetrów śniegu. Na drogach i chodnikach musi być przeraźliwie ślisko. Mam tylko nadzieję, że wiosna w tym roku przyjdzie wcześniej niż zazwyczaj i ten beznadziejny śnieg czym prędzej się rozpuści. Nie wiem, co ludzie w nim widzą. Jest zimny, mokry, a po zamarznięciu, śliski. Można sobie krzywdę zrobić albo się pochorować.

Pokręciłam głową, po czym przyczłapałam do łóżka, na którym bez przerwy siedziała Eva. Zaczęłam się ubierać. Czym szybciej wyjdę, tym szybciej wrócę do łóżka.


Czytelniku
Bardzo mi miło, że przeczytałeś ten rozdział. Mam nadzieję, że się podobał i zostaniesz ze mną na dłużej :-) Zostaw też komentarz, abym mogła poznać twoją opinię.
Pozdrawiam



czwartek, 19 stycznia 2017

Prolog

Życie od kiedy pamiętam było dla mnie łaskawe. Urodziłam się w przeciętnej, ale kochającej się rodzinie. Mam oboje wspaniałych rodziców. Mieszkam w malowniczym mieście Wels na północy Austrii. Chodząc do szkoły miałam dosyć dobre oceny, bez szczególnych starań. Potem, na pierwszym roku studiów, też dawałam sobie nieźle radę. Miałam grono wspaniałych przyjaciół. Miałam cudownego chłopaka.

Właśnie. Miałam.

Teraz pozostała mi tylko rodzina, która wspiera w miarę możliwości oraz przyjaciółka Eva. Najlepsza osoba na świcie, jaką mogłam poznać i na którą do końca chyba nie zasługuję. Jestem im ogromnie wdzięczna za to, co dla mnie robią, chociaż wcale nie muszą.

Teraz siedzę w pokoju spoglądając przez okno na spadające ogromne płatki śniegu na zewnątrz. Śnieg. Potrafi być taki zdradziecki. Niby jest taki puszysty, orzeźwiająco chłodny, ale tak naprawdę okazuje się być najbardziej diaboliczną rzeczą. To on zabrał mi wszystko. Przyjaciół. Ukochanego.

Przyłożyłam dłoń do zimnej szyby, rozmyślając o tamtym dniu. A może to ja sama sobie to odebrałam? Może gdybym o tym tak często nie myślała, nie byłabym teraz w takim stanie.

Nienawidzę śniegu. Chociaż nie, nienawidzę całej zimy. Dlaczego musiałam urodzić się w kraju, którym tak kochają sporty zimowe. Nawet nie chcę o tym rozmyślać, bo nie mam na to siły.

Lecz nie. Muszę analizować wszystko, co zdarzyło się wtedy. Tego pięknego, grudniowego dnia.

Gdybym wtedy z nimi nie pojechała...

Gdybym wtedy z nimi nie poszła...

Gdybym wtedy go powstrzymała...

Dziś wyglądałoby inaczej.

Może kończyłabym pisanie pracy licencjackiej...

Może byłabym na imprezie z przyjaciółmi...

Może byłabym zaręczona...

Może...


Witam drogi czytelniku, który trafiłeś na tego bloga. Mam nadzieje, że prolog ci się podobał i choć w miarę cię zaciekawiłam. Wiem, że jest lekko smutny, ale potem powinno być już ciekawiej.
Pozdrawiam