Otworzyłam szeroko oczy patrząc na nią zaskoczona.
- Że niby co? Ja nigdzie się nie wybieram! - odparłam podniesionym głosem.
Próbowałam odciągnąć Evę od swojej szafy, chwytając ją w talii i
przeciągając w przeciwnym kierunku, ale ona była nieustępliwa. Jedną
dłonią chwyciła się brzegu garderoby nie mając najmniejszego zamiaru
się stąd ruszyć. Drugą zaś bez przerwy czegoś szukała wśród moich
ubrań.
- Gdzieś mam to co myślisz. Jedziesz i tyle. Mam już kupione bilety.
- Dlaczego tego ze mną nie uzgodniłaś, co?
Postanowiłam ją w końcu puścić, bo wiem, że tak łatwo nie odpuści. I tak zrobi jak zechce.
- Bo wiedziałam jak zareagujesz. - Przeglądała ciuchy, co jakiś czas wyrzucając jakąś bluzkę lub spodnie na podłogę.
- Że niby jak? - zapytałam zakładając ręce na piersi.
Przyjaciółka w końcu wyjrzała z szafy i rzuciła na mnie okiem.
Zlustrowała mnie od stóp aż do głowy, a na koniec spojrzałam mi w oczy.
-Właśnie tak jak teraz. - Po czym znowu zajęła się moimi ubraniami.
- Dobra, może i masz rację. - Dla odmiany położyłam ręce na biodrach.- A tak właściwie, to czego ty tam szukasz?
Byłam tego bardzo ciekawa, bo zazwyczaj do mojej odzieży się nie
zbliża. Nie noszę żadnych eleganckich ubrań, więc żadnych nie posiadam.
O sukience czy spódniczce może zapomnieć. Kiedyś miałam kilka, ale
wszystkie włożyłam do pudełka i wyniosłam na strych, bo tylko
zaśmiecały mi szafę. Bo po co mi takie rzeczy, skoro i tak nigdzie nie
wychodzę. Moja garderoba ogranicza się do jeansów, koszulek z długim i
krótkim rękawem, bluz i dresów. Przeważa u mnie styl wygodny, bo
najważniejsze, abym ja się dobrze czuła. Po co mam się stroić jak i tak
nikt na mnie nie patrzy.
Eva znowu wyjrzała z głębi mebla i spojrzała na mnie z litością w oczach.
- No chyba nie chcesz iść w piżamie na zawody. Po tobie już
wszystkiego można się spodziewać, ale to już byłaby lekka przesadza,
nie sądzisz?
- Ile razy mam ci powtarzać, że ja nigdzie nie jadę?
- A ja ile razy mam mówić, że mam to gdzieś? - Po tych słowach po raz kolejny zaczęłam wyrzucać kolejne ciuchy na podłogę.
Zapadła chwilowa cisza. Podeszłam do górki ubrań, która tworzyła się
po tornadzie zwanym Evą. Może i nie mam jakiegoś idealnego porządku w
pokoju, ale to jest już przesada. Kto normalny tak się zachowuje.
- Ale ty to sprzątasz - zwróciła się do przyjaciółki.
Ona odwróciła się ożywiona.
- Czyli się zgadzasz?
Westchnęłam.
- Powiedziałam tylko, że ty będziesz sprzątała. W końcu to ty zrobiłaś ten bałagan.
- Jeśli ze mną pojedziesz, cały pokój ci wyczyszczę. Od podłogi po sufit.
Nie powiem, to było kuszące. W sumie przydałyby się takie generalne
porządki, ale z drugiej strony wiem, że ona na pewno by tego nie
zrobiła. Chce tylko przekonać mnie do wyjazdu.
- Chociaż w sumie mam dużo czasu i mogę sama posprzątać. - Odwróciłam się na pięcie i skierowałam się w stronę łóżka.
- Dlaczego ty jesteś taka uparta? Zrób coś w końcu ze swoim życiem. -
Moja ulubiona czarna bluza wylądowała obok innych rzeczy na parkiecie.
- Właśnie to robię, a tobie nic do tego. - Usiadłam na miękkiej
pościeli, gdy nagle w moim kierunku poleciała szara koszulka z
narysowanym na niej kotem.
- Wiesz co? Powiem ci coś. - Przyjaciółka właśnie weszła w fazę:
"Teraz jestem szczera i ci wszystko wygarnę". Stanęła obok otworzonych
drzwi do garderoby i przestała cokolwiek robić, więc pewnie to co powie
będzie bardzo ważne. I coś czuję, że może mnie to psychicznie zaboleć.
- Minął już rok, a ty bez przerwy myślisz o Alexie. Łazisz do niego do
szpitala i do niego gadasz. Przecież to nienormalne! - Eva zaczęła
wymachiwać rękoma, aby bardziej zobrazować moją nienormalność. - Powiem
ci to prosto z mostu, bo nie mogę na to wszystko patrzeć, a przede
wszystkim na to, jak się z tym męczysz. Ja wiem, że ty o tym wiesz, ale
nie chcesz tej myśli do siebie dopuścić. A więc... Alex już się nie
obudzi. On umrze!
Poczułam ból w piersi. Chciałabym jej zaprzeczyć i też się wydrzeć,
że jest stuknięta, ale nie mogłam. Ona ma rację. Każdego dnia czekam
tylko, aż ktoś zadzwoni ze szpitala z wiadomością, że nie żyje.
- Chcę ci pomóc - powiedziała już łagodniejszym tonem. - Nawet nie
wiesz jaką mam nadzieję na to, że nareszcie wyjdziesz do ludzi i
zaczniesz żyć tak jak dawniej. Dlatego zabieram cię na wycieczkę. Nie
musisz się niczym przejmować. Mam bilety na zawody jak i na pociąg.
Będzie tam pewnie spory tłum, ale obiecuję, że bez przerwy z tobą będę.
Przysięgam ci tu i teraz, że jeśli ci się nie spodoba już nigdy nie
będę cię wyciągać na żadne wspólne wyprawy. Co ty na to?
Zapadła chwilowa cisza. Muszę to wszystko przemyśleć. Czym dłużej
jej słucham tym bardziej rozum mi podpowiada, że ona ma najświętszą
rację. Wiem też, że Alex nie chciałby abym zamykała się w pokoju.
Westchnęłam zrezygnowana.
- Dobra, niech ci będzie.
Tak głośnego pisku, jaki wydała z siebie Eva jeszcze w życiu nie
słyszałam. Aż musiałam sobie zakryć uszy dłońmi. Nawet jeśli chciałabym
coś jeszcze dodać i tak nie mogłabym ją przekrzyczeć.
- O mój Boże, to historyczna chwila. - W tym momencie była tak
podekscytowana jak jeszcze nigdy. No może nie licząc momentów, kiedy
gada o skokach. - Muszę wybrać ci coś świetnego, tylko, że... -
Przyjaciółka spojrzała najpierw na kupkę ubrań na podłodze, a potem do
wnętrza szafy. - Ty nie masz nic ciekawego w swojej garderobie.
- No co ty nie powiesz. - Założyłam ręce na piersi delikatnie się
uśmiechając. Czułam, że kamień spadł mi z serca. Chyba jednak dobrze
zrobiłam, że się zgodziłam. Wydaje mi się, że po raz pierwszy od
dłuższego czasu pomyślałam o innych, a nie tylko o sobie. Nigdy nie
byłam egoistką, ale od tego wypadku Alexa nie jestem sobą. Wierzę, że z
pomocą Evy wszystko wróci na właściwy tor.
Nagle usłyszałam szybkie kroki, które zmierzały w górę schodów.
Teraz nie musiałam się zastanawiać, kto to. Oprócz mamy nikogo więcej w
domu nie było. Po chwili rodzicielka stanęła w drzwiach mojego pokoju.
- Co to za krzyki? Stało się coś? - zapytała z troską patrząc to na
mnie, to na moją przyjaciółkę. Uśmiechnęłam się pod nosem. Przeczuwałam
co zaraz się stanie.
- Amy jedzie ze mną do Bischofshofen - odparła blondynka z ekscytacją w głosie do mojej mamy.
I rzecz jasna stało się to, co miało się stać. Kobieta, która mnie
urodziła szeroko otworzyła oczy i przeniosła wzrok na mnie, jakby
zobaczyła mnie po raz pierwszy.
- Naprawdę? - Niedowierzanie jakie u niej zobaczyłam utwierdziło mnie w przekonaniu, że wybrałam słuszną decyzję.
- Tak - odpowiedziałam dumnie.
- W takim razie nie przeszkadzam. - Rodzicielka szybko wycofała się z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
- Dobra, jeśli tak, to pora się w końcu zbierać, bo spóźnimy się na
pociąg. - Przyjaciółka klasnęła w dłonie i momentalnie nabrała
poważnego charakteru. Nie pozostało mi więc nic innego, jak tylko się
jej posłuchać.
***
- Zobaczysz będzie super i jeszcze będziesz mnie prosiła, abym
zabrała cię na kolejne zawody - gadała na okrągło Eva. Byłyśmy już
ubrane w kurtki i stałyśmy w przedpokoju gotowe do wyjścia. Ubranie się
nie zabrało mi dużo czasu, ale wybranie odpowiedniej garderoby, już
tak.
Przyjaciółka strasznie marudziła co do tego, jakie ciuchy
mam na siebie włożyć, jakby robiło to jakąś różnicę. I tak musiałam
założyć grubą kurtkę, bo wieczorem będzie na pewno chłodniej niż jest
teraz. Ona oczywiście się uparła i nie było siły, aby ją przekonać, że
przecież i tak nikt mnie nie będzie widział. Bo oczywiście ona wie
lepiej.
"Jak ty się chcesz pokazać skoczkom na oczy?!" - gadała mi za uchem.
W końcu wybrała najodpowiedniejszy, oczywiście według niej, sweter i
jeansy. To nic, że założyłam na wierzch czarną kurtkę, owinęłam się
grubym szalikiem tego samego koloru, a na głowę włożyłam równie ciemną
czapkę. Wzięłam też plecak, bo torebka jest dla mnie w tej sytuacji
nieporęczna.
Westchnęłam spoglądając na zegarek, który miałam na prawym
nadgarstku. Mamy pociąg o czternastej i jeśli zaraz nie wyjdziemy
spóźnimy się na niego na pewno. Eva uparcie wiązała swoje nowe buty,
które kupiła specjalnie na tą okazję. Pewnie ma nadzieję, że jakiś
skoczek spojrzy na jej obuwie i się w niej zakocha. Ta, jasne.
- Poczekajcie jeszcze chwilę. - Moja mama wybiegła z salonu niosąc
coś w ręce. Podeszła do nas, po czym wcisnęła mi coś do dłoni. -
Proszę.
- Co to niby jest? - zapytałam zdziwiona tym, że dała mi dwie, grube kredki. Jedną białą, drugą czerwoną.
- Przecież widać. Kredki do twarzy. - Była strasznie zdziwiona tym, że nie wiedziałam co to jest.
- Po co mi to? - Nie rozumiałam w dalszym ciągu.
- Pomyśl trochę. Do namalowania sobie na twarzy austriackiej flagi. Przecież jedziecie na zawody, tak?
Przytaknęłam. Byłam zaskoczona, bo nawet nie wiedziałam, że moja rodzicielka posiada coś takiego.
- Szukałam jeszcze flagi, ale gdzieś mi się zapodziała. Trudno,
weźmiecie ją następnym razem, a teraz uciekajcie, bo pociąg wam
odjedzie.
Prawie siłą wypchnęła nas z domu. Pewnie dlatego, żebym się nie
rozmyśliła. Już czuję, że ten dzień odmieni moje życie. Jeśli
oczywiście po drodze nie zmienię zdania i nie wrócę do domu na
piechotę.
Od tego momentu akcja nareszcie będzie się rozwijać i w końcu pojawią się skoczkowie ;-)
Pozdrawiam